Napisali o nas
Dom na Powałkach
Jan Sabiniarz - architekt, poeta, pieśniarz i malarz, twórca programu Małych Ojczyzn i jeden z pomysłodawców powołania Parku Narodowego Borów Tucholskich, pobudował swoją siedzibę kilka kilometrów na północ od Chojnic.
Jest człowiekiem renesansu, który aby znaleźć swoje miejsce, przeszedł długą drogę. W 1975 roku zadebiutował na łamach tygodnika "Kujawy" oraz pokazał swoje obrazy na pierwszej indywidualnej wystawie "Drzewa i domy". Uznanie przyniósł mu cykl "Wigilie Polskie" - wierszy pisanych latami, które wydane w 1989 roku złożyły się na swoistą panoramę najnowszej historii Polaków. Poemat "O ciszy", przełożony na esperanto, wydano w Brazylii. Kilka lat, jakie poświęcił propagowaniu programu Małych Ojczyzn, doczekało się sukcesu - filmów TV Polonia, audycji radiowych i wreszcie nagrody Fundacji Kultury. Jedynej, jaką otrzymał projekt indywidualny, a nie przygotowany przez instytucje. Przede wszystkim Sabiniarz jest architektem. Nie tylko z zawodu, ale z powołania.
Nosi się go w duszy przez całe lata. Przez te wszystkie dni, które niosą ze sobą na przemian radość i trwogę, zawód i nadzieję, przez lata bezdomności i samotności, wreszcie miłości i szczęścia. Człowiek jest gotów, dopiero kiedy przejdzie przez wszystko, co zgotowało mu życie. Wtedy stawia dobry dom. Tak, jak to zrobił Jan Sabiniarz, poeta, malarz, architekt. Ogień był w domu najważniejszy od początku świata. Dla Jana Sabiniarza jest jak serce. Dlatego Jan Sabiniarz zbudował swój Dom na Powałkach wokół kominka i kuchennego pieca. Stoją w samym środku. Bo wówczas łatwo rozprowadzić ciepło po wszystkich, nawet odległych zakamarkach. I można mieć żywy ogień w każdym z nich. W taki sposób Kaszubi stawiali swoje domy przez całe stulecia. Lubili patrzeć w ogień. I dziś często nie muszą włączać telewizorów.
W małej ojczyźnie
"Białe, nie zapisane jeszcze ściany
z okowów nocy wstają cicho
zimowym słońcem obudzone
śnieżną serwetą na stoliku.
Z przymkniętej kuchni zapach kawy
i iskier trzask na palenisku
z dali - od lasu zielonkawej
przez szybę mróz chce się przecisnąć..."
Ten dom, który Sabiniarz zbudował, nosił w duszy przez całe lata. Można odnaleźć go nie tylko w wierszach i obrazach, ale także w notatkach z wykładów filozofii architektury, które prowadzi na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. I w artykułach o małej ojczyźnie.
- Kiedyś poezja była ucieczką od samotności i od rozczarowań - mówi Jan i uśmiecha się na wspomnienie czasów, kiedy ponad rok mieszkał po kilka tygodni czy miesięcy u różnych przyjaciół. Szukał w życiu swojego miejsca. - W najtrudniejszych czasach szedłem do lasu pieszo lub jechałem na rowerze. Szukałem uspokojenia i harmonii. Ludzie pustynnieją w betonowych miastach. Ale przyroda, zwłaszcza ta, w której dorastali, pozwala odnaleźć równowagę.
Bory Tucholskie to jego mała ojczyzna. Jej obraz towarzyszył mu wszędzie, gdziekolwiek los go rzucił. To takie własne miejsce na świecie. W sensie metafizycznym, geograficznym łatwo można wskazać je na mapie, i w sensie kulturowym. Przecież to nie tylko ziemia, ale i ludzie, którzy przez wieki na niej żyli, kochali się i umierali. Ich dziedzictwo tkwi w tych, którzy rodzą się teraz. Mała ojczyzna to dom, okolica i cały region. Także ten magiczny krąg w Odrach koło Czerska, gdzie 150 lat przed naszą erą mieli swoje siedziby Goci. Pozostało po nich cmentarzysko z ponad sześciuset grobami. Przez dwa tysiące lat bliźniły się liszajami porostów, tak że dziś są z tą ziemią zrośnięte dosłownie.
- W tamtych czasach ludzie żyli bez zakłóceń, jakie niesie cywilizacja, byli bliżej Boga - twierdzi Jan Sabiniarz. - Ich duchowość była silniejsza niż nasza, wierzyli że dusza nie umiera, ale że dalej żyje w ziemi przodków. I jestem przekonany, że ich energia pozostała w Odrach, że to miejsce jest napromieniowane duchem tamtych ludzi. Bory nie byłyby, tym czym są bez tej energii. Tak jak nie były tym, czym są dziś bez lekcji kaszubskiego w miejscowych szkołach. Ale lekcje wróciły. Kaszubi odnajdują własną tożsamość.
Im piękniejsza mała ojczyzna - tym więcej harmonii w człowieku. Im bardziej wartościowy będzie krajobraz, okolica i dom - tym piękniejsza będzie jako całość. To jest właśnie Sabiniarzowe motto tworzenia. Na spuściznę małej ojczyzny składa się przecież i pocięta zmarszczkami trosk kora jodłowa, i kształt dachu wypracowany przez pokolenia cieśli, i słowa wierszy, i żółte brzuchy sikorek, które oswoił poeta na własnym podwórku. Za wszystko co człowiek oswoił, jest teraz odpowiedzialny. - Ludziom, którzy mieszkają w betonowych blokowiskach o ścianach pochlapanych farbą - mówi Jan - trudniej o wewnętrzny spokój niż tym, którzy mieszkają w lesie. Trudniej, bo kiedy pada, deszcz rozbija się za ich oknem w kałużach błota. Ten sam deszcz w lesie mruczy po trzcinowym dachu jak kot.
- Jeśli w człowieku za dużo chaosu, trudno mu odnaleźć miejsce w świecie. Mnie w takim momencie pomogła pustelnia - opowiada poeta - odnalazłem ją nad jeziorem Ostrowitem.
Daleko od ludzi
Gajówka w lesie. Z dala od elektryczności, od wodociągów, od ludzkich siedzib. Dom, w którym można doświadczyć samotności. Właśnie samotności - a nie wyniszczającego poczucia osamotnienia, które wpycha w depresję mieszkańców wielkich miast. Cywilizacja, która pomaga nam odnaleźć się w świecie, zupełnie nas od niego odgrodziła. Kiedyś mieszkaniec szałasu czy drewnianej chaty doświadczał lęku podczas burzy i radości uspokojenia przy płomyku świecy. Dziś pioruny są nam równie obce, jak cisza. Musimy szukać lęku w filmach sensacyjnych, książkach czy grach wideo. Ale to tylko namiastki.
Sabiniarz przez osiem lat był mieszkańcem wielkiego miasta - Torunia. Z każdym dniem bardziej wiedział, że to nie było jego miejsce. Wiedział, że musi znaleźć je gdzieś w Borach. W życiu nie chodzi przecież o jakiekolwiek miejsce. Ale o własne. Każdy je posiada. Trzeba tylko sobie je uświadomić. A potem odnaleźć. Najłatwiej przychodzi to... emigrantom.
Był czas, kiedy tak łatwo opuszczali swoje miejsce i wyprowadzali się do miasta do "nowego budownictwa", kupowali meble "na wysoki połysk", cieszyli się centralnym ogrzewaniem i ciepłą wodą z kranu. Nie musieli już rozpalać pod piecem. Kupowali kuchenki mikrofalowe, potem jedzenie z supermarketów i nie mogli pojąć, dlaczego czują się osamotnieni. Nie samotni, bo żyją pośród ludzi, lecz osamotnieni.
Kiedyś z żoną podczas wędrówek po Borach pojechali nad jezioro Książe i na półwyspie Mogiel zobaczyli rozpadającą się chatę pośród kilkusetletnich drzew. Chata była na sprzedaż. Nie mieli pieniędzy, ale zdecydowali się w jednej chwili.
Dobra dusza na Mogielu
- Mogiel to dom, który pokochaliśmy. Za jego prostotę i jego dobrą duszę - opowiada Hanna Sabiniarz, uśmiechnięta, pogodna, kobieta o krótkich ciemnych włosach. Choć ma nowoczesną elektryczną kuchnię, gotuje obiady na węglowy piecu. - Pracowaliśmy wtedy w Chojnicach, mieliśmy tam mieszkanie, krążyliśmy między dwoma domami. To tak, jakbyśmy nie mieli żadnego - mówi pani Hanna.
Sabiniarzowie zaczęli od dachu. Postanowili, że musi być trzcinowy. Jak Bóg przykazał. Trzciny na Kaszubach nigdy nie brakowało. Jej obecność była na dachu równie naturalna, jak obecność komina. Ale w czasach "dobrobytu: z wiejskich dachów wypędził ją eternit, a potem szwedzka blacha. Borowe domy przestały szumieć w ulewie i gadać pod śniegiem. Bębniły i klekotały. Sabiniarzowie takiej muzyki nie chcieli. Nie było łatwo odnaleźć tych, co jeszcze potrafili pleść trzcinę. Ale udało się. I od dziesięciu lat Jan projektuje domy z trzcinowymi dachami. Wróciła moda, odrodziło się rzemiosło.
Mieszkali na przemian po kilka dni w Chojnicach i po kilka dni weekendu nad jeziorem. Ciągnąć tak w nieskończoność nie chcieli. Tym bardziej, że do Mogiela z roku na rok zjeżdżało się coraz więcej jednodniowych piknikowiczów. Spokojnie było już tylko zimą. Dlatego szukali dalej. tego miejsca, które Jan nosił w sobie. A kiedy znalazł - trochę go ono zaskoczyło. Sądził, że dom będzie w środku lasu. A stoi na polu. Kiedy pierwszy raz zobaczył to miejsce, całe było zasiane pszenicą.
W szczerym polu
W dębowej kapliczce, tuż przy drodze w Powałkach siedzi Chrystus w niebieskiej sukience i koronie uciosanej w ciernie grube i harde jak stare drzewa. I wygląda, jakby w ogóle nie martwił się tą koroną, ale śniegiem, co napadał do kapliczki i do ptasich karmników. Na Kaszubach śnieg potrafi przylgnąć do ziemi na długo. I ciasno niczym za mała koszula. Codziennie rano po karmieniu sikorek trzeba narąbać drewna, które leży w drewutni ciche i gotowe. Polana trzeba porąbać na ćwiartki, upchnąć w wielkim koszu i można wracać do środka. W okienku drewutni siedzi Anioł i chucha na szybę, żeby nie zamarzła. Przecież musi witać gości.
- Anioły są ważne. Dziś, kiedy ludzie znów zaczynają wierzyć w złe i dobre duchy, mu uważamy - mówią Sabiniarzowie - że tych dobrych powinno być więcej. Dlatego pani Hanna sadza w domu Anioły w kuchni i w pokojach, bo Anioły nie tylko strzegą, ale pozwalają też oderwać się od ziemi.
Dom jest piętrowy. Z drewna, lecz podmurowany. W środku przeszłość i nowoczesność: kominek, kuchnia węglowa i obok kuchenka elektryczna, pracownia wyposażona w komputery, a w niej wnęka ze starą rzeźbą Matki Boskiej z domu w Rosochatce, gdzie mieszkali dziadkowie Jana. W nowych wnętrzach powinny być rzeczy z historią. Są jak pamięć dla człowieka. Ganek, sień zimniejsza niż reszta domu (Sabiniarz lubi kontrasty - jeśli gdzieś nie jest chłodniej, nie będziesz świadomy, że gdzie indziej jest cieplej), kuchnia z salonem. I sypialnie na piętrze. Prosto i pięknie.
- Od architekta zależy przyszłe szczęście rodziny - twierdzi Jan. - Przestrzeń, jaką tworzę, będzie przecież wpływać na stosunki między ludźmi, dlatego jeśli mam zaprojektować dom wielorodzinny, nigdy nie buduję go w górę. Bo wtedy dziadkowie będą musieli mieszkać na górze, a trudno im będzie chodzić po schodach. Buduję tak, żeby wszyscy mogli mieszkać obok siebie, ale mieli własną przestrzeń. Dziadkowie własny ganek i dzieci własny ganek. Żeby byli ze sobą zawsze, kiedy tego zechcą, a nie wtedy kiedy muszą się mijać w drodze do łazienki. Bo kiedy buduje się dom, buduje się także relacje pomiędzy człowiekiem, domem i światem. Dobry dom potrafi się człowiekowi odpłacić tym samym: dobrem. Gdy o tym pomyślę, mam pewność: jestem szczęśliwym człowiekiem.